Relacja zespołu „Hanza Navigatoria” z rajdu przygodowego „The hARz” Niemcy, 26-28.09.2011 r.
'Start w rajdzie przygodowym „The hARz” był debiutem naszego teamu na arenie międzynarodowej. Możliwość rajdowej wyprawy do Niemiec zawdzięczamy firmie „HANZA Grupa Inwestycyjna” , która w swej życzliwości udzieliła nam niezbędnego wsparcia. W związku z tym, na czas imprezy przyjęliśmy nazwę „Hanza Navigatoria” i jako jeden z 3 polskich zespołów zaistnieliśmy na liście startowej trasy CHALLENGER (168 km), oprócz nas startował jeszcze „Berlin-Moskwa Racing Team” oraz „Navigator Kraków”. Na trasie PRO (260 km) startowały jeszcze dwa polskie zespoły – „Lurbel Adventure” oraz „on-sight napieraj.pl”.
Spędzając jeden dzień w miejscowości Rezbach u niesamowicie gościnnej osoby jaką jest mama Pauli, w sobotę rano wyruszyliśmy w stronę masywu Harz. Baza zawodów znajdowała się na kempingu Bremer Teich, niedaleko miejscowości Harzgerode. Mimo wspaniałych autostrad dojechaliśmy do bazy godzinę później niż planowaliśmy czyli o 14.30. Otrzymaliśmy pakiety startowe i co najważniejsze mapy. Nasza trasa charakteryzowała się między innymi tym, że punkty kontrolne (CP) miały różną wagę, takie rozwiązanie jest oczywiście powszechną praktyką na imprezach na orientację, ale nie jest tak często stosowane na rajdach przygodowych. Organizator już w regulaminie imprezy przestrzegał, że bardzo ważna będzie taktyka jaką obierzemy, by zdobyć jak najwięcej punktów wagowych. W bazie, szybko znaleźliśmy naszych rodaków i zawiązaliśmy owocną komitywę, wspólnie pijąc herbatę i przycinając oraz oklejając mapy taśmą.
W związku z opóźnieniem przyjazdu nie zostało nam dużo czasu na opracowanie wariantów, o godzinie 16.00 rozpoczynała się odprawa techniczna. Nieprzeciętnego wzrostu Holender Winfried – kierownik zawodów, serdecznie przywitał wszystkich zgromadzonych, wspomniał o trudnościach jakie spotykają naszych kolegów napieraczy na trasie PRO, i w końcu przeszedł do konkretów związanych z naszą trasą. Czekało na nas 9 etapów, 3 zadania specjalne i jak zwykle wiele nieprzewidzianych atrakcji.
Po odprawie zostało nam jakieś 40 min żeby zdeponować sprzęt, do którego będziemy mieli dostęp przed etapem „swim&run”, czyli przede wszystkim pianki neoprenowe, a także suche rzeczy i trochę jedzenia. Była to jedyna strefa zmian (TA 2), w której mieliśmy dostęp do swoich rzeczy co stanowiło kolejny aspekt taktycznych rozważań. W przypadku używania SPD-ów, buty do biegania trzeba było wozić ze sobą w plecaku już do końca rajdu, jak i całe inne wyposażenie potrzebne na konkretne etapy, jedzenie, światła itd.
Punktualnie o godzinie 18.00startujemy przy dźwiękach muzyki i oklaskach zgromadzonych widzów. Pierwszy etap miał na celu zaprezentowanie kibicom o co właściwie chodzi w tej zabawie. Na dystansie około 4 km mieliśmy do pozbierania trzy CP, dwa biegiem i jeden na rowerze. Dyscyplinę zmienialiśmy na miejscu startu, więc widzowie mogli przez jakiś czas oglądać jak zawodnicy wjeżdżają, wbiegają i znów wyjeżdżają z kempingu. Trasa PRO dla przykładu miała na pierwszym etapie także odcinek pływacki. Jak się później okazało, ten sprinterski etap ukończyliśmy jako drudzy, zaraz po ekipie „Navigator Kraków” (trzeba było zrobić dobre wrażenie!). Przed nami 23 km MTB – w drodze na CP 1 mija nas kilka męskich zespołów, ostro cisną na rowerach pod górę. Na punkt docieramy bez problemu, ale gdy osiągamy CP 2 zostajemy zaskoczeni brakiem biało czerwonej tasiemki i perforatora (punkty kontrolne nie były, jak się przyzwyczailiśmy w Polsce, oznaczone lampionami). Po chwili na punkt znajduje się już pięć innych ekip, razem zastanawiamy się gdzie jest perforator, nie ma wątpliwości, że jesteśmy w miejscu oznaczonym na mapie. W opisie trasy czytamy, że punkt jest umieszczony na słupie elektrycznym numer 127, natomiast w okolicy drogi, na której stoimy, znajdują się słupy 119 i 120 z czego prosty wniosek, że słup 127 znajduje się jakieś 2 km stąd. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to jakaś pomyłka i ruszyliśmy w dalszą trasę, wraz z pozostałymi zespołami, przekonani o poprawności naszej decyzji. Jak się później okazało, trzeba było przejść owe 2 km z rowerami wzdłuż linii energetycznej i odnaleźć słup 127! Jest to dosyć kontrowersyjna metoda umieszczania punktów kontrolnych, ale nasza krytyka nie miała racji bytu, gdyż wiele innych zespołów zgarnęło ten punkt. Tym sposobem straciliśmy cenne 2 punkty wagowe.
Dojeżdżamy do TA 2 – wbijamy się w pianki, zabieramy płetwy oraz wyposażenie obowiązkowe do plecaka, z którym będę płynął. Idziemy w kaskach bo na nich mamy czołówki, a zmrok już zapada. Przed wejściem do wody obsługa sprawdza jeszcze czy mamy odpalone światła chemiczne przy nadgarstkach oraz sprawne gwizdki (taki był wymóg na ten etap). Wchodzimy do wody przy zaporze Wendefurth, nie wiedzieliśmy jakiej temperatury się spodziewać, troszkę nas już przewiało na ostatnim szybki zjeździe, a organizatorzy już w regulaminie ostrzegali o niskiej temperaturze wody... Na szczęście nie jest źle, a wręcz jest przyjemnie, porównując tą kąpiel do innych rajdowych przepraw wodnych, których doświadczaliśmy. Na początku trudno mi płynąć z plecakiem w piance i z kaskiem, nie pływałem też zbyt wiele w płetwach, w końcu jednak udaje się złapać mi jakiś rytm i dopływamy do tratwy z punktem, doganiając nawet jeden zespół. Paula nie miała chyba większych problemów z płynięciem. Gdy już wypełzliśmy na brzeg szybko ściągamy płetwy i ruszamy biegiem wraz z dwoma innymi ekipami w stronę CP 4. Nie bez problemu docieramy do miejsca, gdzie znów musimy na chwilę wejść wody, która teraz wydaje się jakby zimniejsza. Podbicie punktu, znowu kawałek wpław i dalej w górę strumienia do punktu 5. Gdyby nie pomoc Pauli, która trzeźwym okiem spojrzała na mapę moglibyśmy spędzić tu dłuższą chwilę. Jednak po CP 5 już obu nam zabrakło oleju w głowie... Zamiast wrócić do punktu na tratwie i jeszcze raz pokonać odcinek pływania pobiegliśmy na zaporę by suchą nogą dojść z powrotem do TA 2. Ja nie uważałem na odprawie, Paula nie spojrzała w roadbook i przez głupotę straciliśmy co najmniej 30 min na powrót skalistym brzegiem, co na dodatek nie należało do najbezpieczniejszych wariantów, zwłaszcza gdy trzyma się płetwy w rękach...
W suchych rzeczach, posileni jakąś wysokoenergetyczną strawą, troszkę wkurzeni na siebie ruszamy razem z teamem „Berlin-Moskwa” na kolejny etap. Zjeżdżamy na rowerach do miejscowości Treseburg, gdzie po przeprawie przez rzekę mostem linowym, odbieramy nasze rowery, które obsługa przetransportowała (również na linach) i odpowiednio przygotowała na rozpoczynający się etap. Bhiking - czyli pieszo, w górskim terenie, z balastem w postaci roweru z zablokowanym napędem (korba spięta zipem z ramą) . Trasa prowadziła przez malowniczy wąwóz Bode Gorge (rezerwat przyrody), niestety walorów estetycznych nie było nam dane docenić, gdyż otaczały nas ciemności. Około 9 km naprawdę wyczerpującego marszu. Paula na tym etapie dostała skrzydeł, narzuciła tempo i przez dłuższy czas prowadziła peleton złożony z około 6 zespołów. Gdy jednak wkroczyliśmy na typową górską serpentynę, która miała nas wyprowadzić z wąwozu, zespoły za nami zostawały w tyle, tylko męska duma nie pozwalała mi powiedzieć „zwolnij trochę!”. Wspinaliśmy się do miejsca zwanego „Hexentanzplatz” („Witches' Dance Floor”), nazwa mówi za siebie... Było naprawdę ciężko, między ciężkimi oddechami dwóch pozostałych przy nas męskich dwójek, słyszę w pewnym momencie „ …fucking hell...”. Paula pyta nagle: „może przerwa?” Odpowiadam: „zdecydowanie tak!” Łyk wody, kilka głębszych oddechów i idziemy dalej by już za chwilę znaleźć się w TA 3.
W strefie zmian dowiadujemy się, że odwołano zadanie specjalne, mówią, że z powodu wietrznej pogody (miało to być podchodzenie na linie). Sprawdzają nam wyposażenie obowiązkowe – Paula nie ma gwizdka, ale w końcu obsługa zreflektowała się, że gwizdki należało mieć tylko na etapie swim&run. Uzupełniam wodę w bukłaku, przekładam mapę w mapniku – ruszamy dalej, już na uwolnionych, jednośladowych maszynach. Kolejne punkty zdobywamy bez większych problemów, dobra nawierzchnia sprzyja rozwijaniu dużych prędkości. Asfaltem dojeżdżamy do CP 9 podjeżdżając tylko stromą końcówkę po polnej drodze. Następnie CP 10 i 11 osiągamy ścieżkami ciągnącymi się wzdłuż pól. Na punkt numer 12 zamiast objechać trochę górkę wbijamy się po stromiźnie, przez krzaki - po etapie Bhiking, nie było to jednak nic strasznego. Punkt znajduje się przy pokaźnej skale, wysłałem część piękną naszego teamu po punkt, a sam usiadłem na chwilę na kamieniu. Z tej wysokości widzieliśmy na horyzoncie rozpoczynający się świt, jeszcze ani skrawka słońca, ale bardzo intensywnie czerwone niebo, gdzieniegdzie pomieszane jeszcze z mrocznym fioletem. Nie mamy oczywiście czasu na podziwianie i zjeżdżamy na ścieżkę wiodącą wzdłuż sadów do miejscowości Ballenstedt. Po drodze pozwoliłem sobie zerwać jabłko z drzewa – jego kwaśny smak całkiem konkretnie mnie pobudził. W ramach łamania stereotypów poczęstowałem Paulę zerwanym owocem, ale nic szczególnego się po tym nie wydarzyło. Dojeżdżamy wkrótce do CP 13 i podejmujemy decyzję o opuszczeniu punktów 13 i 14 po to żeby mieć więcej czasu na końcowym etapie („orienteering”), gdzie można będzie zyskać dużo punktów wagowych. Zanim jednak dotrzemy na ten etap czeka nas jeszcze kilka niespodzianek. […]' ciąg dalszy w części 2.
Rafał Adametz
Hanza Navigatoria Adventure Racing Team
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj na stronie Furbo Mobilne Studio! Dodaj Swój komentarz!